10-12 September 2016
Sobota
Siedząc w samolocie, w końcu to do mnie dotarło. Udało się! Od San Francisco, jednego z najbardziej ekscytujących amerykańskich miast, słynącego ze stromych wzgórz i czerwonego mostu Golden Gate, który widziałam po raz pierwszy w serialu Full House dzieliło nas jedynie 11 godzin drogi. Nie mogłam się doczekać naszego przybycia, tym bardziej, że San Francisco miało rozpocząć naszą dwutygodniową wycieczkę po najpiękniejszych parkach narodowych i słynnych krajobrazach USA. Wszystko, co musieliśmy zrobić, to przetrwać długi lot. Na szczęście część naszej podróży została urozmaicona widokiem na Grenlandię z lotu ptaka. 10 km nad ziemią ta największa na świecie wyspa wyglądała jak odkryte dno morskie z niezliczonymi jeziorami poprzecinanymi szczytami górskimi. Wraz ze zbliżaniem się do celu, krajobrazy zmieniały się a widoków do podziwiania przybywało. Aż w końcu dotarliśmy do San Francisco.
Saturday
We sat on a plane and it hit me. We made it! We were only 11 hours away from San Francisco, one of the most exciting American cities, famous for its steep hills and the red Golden Gate Bridge that I saw first time in the TV series Full House. I could not wait for our arrival, the more so that San Francisco was to begin our two-week road trip around the most beautiful national parks and famous landscapes of the US. All we had to do was to survive the long flight. Luckily, part of the journey was varied by a chance to look at Greenland from a bird’s eye view. 10 km above the ground this world’s largest island looked like an uncovered sea bed with countless lakes separated by mountains. As we were approaching our destination, the landscapes were changing and there were more views to admire. And then we had finally arrived.
San Francisco
San Francisco przywitało nas płynną procedurą kontroli paszportowej, ciemnoszarym niebem usianym chmurami zapowiadającymi deszcz i jeszcze jedną rzeczą: pięknym, czarnym, kabrioletem MUSTANG ze skórzaną tapicerką. Nasz podstawowy środek transportu na najbliższe dwa tygodnie! Jerome podekscytowany nową zabawką zawiózł nas do położonego centralnie hotelu, gdzie zamiast pokoju z bardzo dużym łóżkiem dostaliśmy pokój z dodatkową dużą przestrzenią w łazience – pokój został zaprojektowany dla osób niepełnosprawnych (jak się później okazało, brak dużego łóżka nie był taki zły – w zamian udało nam się dostać bezpłatne śniadanie w formie bufetu, yeasss!). Zrzuciliśmy torby i, mimo okrutnego zmęczenia podróżą, zdecydowaliśmy się na szybki spacer, aby odkryć okolicę. Było już po zmroku a po ulicy roznosił się jedynie odgłos naszych kroków i dziwny hałas dobiegający zza wysokich budynków. Podążając za tym tajemniczym dźwiękiem znaleźliśmy się na Union Square, który mimo że zamienił się wówczas na plac budowy, doskonale spełniał rolę kina plenerowego wypełnionego ludźmi oglądającymi ‘Diabeł ubiera się u Prady’. Poszwędaliśmy się jeszcze trochę jednak zmęczenie coraz bardziej dawało nam w kość i w końcu wróciliśmy do naszego hotelu na zasłużony sen. Nie trwał on jednak zbyt długo.
Niedziela
Tzw jet lag odcisnął swoje piętno już o czwartej nad ranem. Nasze, przyzwyczajone do brytyjskiego czasu, ciała wzięły tą nieludzką porę dnia za południe. Opcja powrotu do snu szybko się rozwiała, postanowiliśmy więc wyruszyć na zwiedzanko. Była 6:30 rano, gdy wyposażeni w piękne białe kaski, ruszyliśmy w drogę rowerami wypożyczonymi z naszego hotelu. Można by pomyśleć, że jazda na rowerze w mieście tak pagórkowatym jak San Francisco jest wyzwaniem (albo głupim pomysłem), ale w rzeczywistości jest świetną alternatywą dla transportu publicznego lub pieszego. Płaskich ścieżek rowerowych jest mnóstwo i naprawdę uważam, że ten środek transportu ułatwia zwiedzanie miasta.
Na początek udaliśmy się do nabrzeża Fisherman’s i Pier 39. Kiedy dotarliśmy na miejsce, była 7:00 i wszystko było zamknięte. Czyli mieliśmy miejsce dla siebie. Biorąc pod uwagę, że Pier 39 to popularna atrakcja turystyczna pełna restauracji rybnych, sklepów i salonów gier wideo, szybko wyobraziłam sobie jak bardzo zatłoczone jest to miejscie w ciągu dnia. Zdecydowanie nie zawiodłam się, że dotarliśmy tak wcześnie i przegapiliśmy tłum. Cisza i leniwyme lwy morskie leżące na drewnianych platformach obok molo w zupełności mi wystarczyły.
San Francisco
San Francisco welcomed us with a smooth passport control procedure, a dark grey sky strewn with clouds announcing rain and a one more thing: a beautiful, black, convertible MUSTANG with a leather interior. Our primary mode of transport for the upcoming two weeks! Jerome all excited about the new toy drove us to the centrally located hotel where instead of a room with an extra large bed we received a room with an extra large space in the bathroom as it was designed for disabled (later on it turned out that being downgraded wasn’t a bad thing as we managed to turn this disadvantage into a free buffet breakfast. Who would complaint about that?). We dropped the bags off and, pulling our last remnants of strength together, went for a quick walk to discover the local area. It was long after dusk and the streets were quiet but there was some noise coming from behind the tall buildings. It was the Union Square which, although being a construction field at that time, served perfectly as an outdoor cinema filled up with people watching Devil wears Prada. We wandered for a bit but the fatigue was hard to fight and we eventually got back to our hotel for a well deserved sleep which unfortunately didn’t last long.
Sunday
The jet lag took its toll and we woke up at 4 in the morning which our bodies confused with 12 pm UK time. There was no way to get back to sleep again so we decided to explore the city. It was 6:30 am when, equipped with beautiful white helmets, we hit the road on the bikes rented from our hotel. One might think that cycling in a city as hilly as San Francisco is a challenge (or worse – ridiculous) but actually it’s a great alternative to public transport or walking. There are plenty of flat cycling paths that can be chosen and I really think that this mode of transport makes sightseeing in San Francisco way easier.
For starters, we headed to Fisherman’s wharf and Pier 39. When we got there, it was 7:00 am and everything was shut. We had the place for ourselves. Given that Pier 39 is a popular tourist attraction packed with fish restaurants, shops and video arcades I could only imagine how busy it gets during the day. I definitely wasn’t disappointed that we arrived so early and missed out on the crowd. I enjoyed the silence and the lazy sea lions lying on the wooden platforms next to the pier.
Naszym drugim celem był potężny most Golden Gate. Jadąc w dół Crissy Field ścigaliśmy się z biegaczami maratonu. Nie powiem, byłam lekko zaskoczona widokiem zdrowych, umięśnionych i wyrzeźbionych ciał a nie otyłych nastolatków opychających się burgerami zapijanymi colą. Słynna czerwona budowla była coraz bliżej i kiedy w końcu do niej dotarliśmy, kopara opadła. Nie mogłam uwierzyć, że taki ogromny most został zawieszony w powietrzu. Metalowe liny, choć grube, nie wydawały się wystarczająco mocne, by go podtrzymać, a lekko drżąca powierzchnia pod moimi stopami sprawiała wrażenie, że most mógłby zapaść się w każdej chwili. Piękny, straszny, imponujący. Jeden przymiotnik zdecydowanie nie jest w stanie opisać tej konstrukcji.
Our second destination was the mighty Golden Gate Bridge. While cycling down the Crissy Field, we were racing with the marathon runners and I was super impressed by the number of fit people in the city. I was expecting in the US obese teenagers filling up on burgers and coke but I couldn’t find any (they must have been still in bed). The famous red construction was getting closer and closer and when we finally reached it, I was all in awe. I couldn’t believe that such a massive bridge was suspended in the air. The metal ropes, although thick, didn’t seem strong enough to support it and the slightly shaking surface under my feet gave the impression that it could collapse anytime. Beautiful, scary, impressive. There are so many adjectives that can describe this construction.
Poruszanie się pomiędzy miejscami na rowerze nie stanowiło problemu. Prawdziwym wyzwaniem okazało się jednak znalezienie dobrego miejsca na śniadanie. Miejsce polecane przez TripAdvisora jako numer 1 zajmowali głodni turyści oczekujący na wolne miejsca na zewnątrz budynku. Zbyt głodni, zrezygnowaliśmy z godzinnego wyczekiwania na korzyść małej kawiarni zwanej Francisco. Jedzenie nie było złe, chociaż byłam zaskoczona, że tak brudne miejsce z klejącymi się stolikami było w stanie przyciągnąć całkiem sporą grupkę klientów. Zaopatrzeni w bajgle za następny cel powzięliśmy Lombard St, Greenwich St i Crookedest St. Mogę z dumą powiedzieć, że byliśmy jedynymi turystami jeżdżącymi na rowerach po tych stromych ulicach. Tutaj też wypada się przyznać, że na szczyt Lombard St dotarłam pchając mój rower…
Getting from one sight to another was easy but the real challenge was to find a good spot for breakfast. Place recommended by TripAdvisor as number 1 was occupied by hungry tourists waiting for a free slot outside of the building. Too hungry for 1 h queue, we ended up in a little coffee place called Francisco’s. The food wasn’t bad although I was surprised that such a dodgy, dirty place was able to attract so many customers.
Stocked up on bagels, we set our next destination to Lombard St, Greenwich St and Crookedest St. I can proudly say that we were the only tourists cycling up these steep streets but I have to admit that I reached the top of Lombard St by pushing my bike rather than riding it.
Po południu odwiedziliśmy chińskie miasteczko. Akurat trafiliśmy na Festiwal Księżyca toteż na ulicach roiło się od straganów z pierdołami. Jerome nabył nowy kapelusz do swojej kolekcji kapeluszy, co było oczywiście znaczącym punktem naszej wizyty w tej części miasta. Miło było zobaczyć, ale tak naprawdę nie różniło się od innych China Towns.
In the afternoon we visited China town. It was the time of a Moon Festival and a lot of street stalls were up (not street food disappointingly). Jerome acquired a new hat for his hat collection and that was pretty much a highlight of our visit in that part of the city. It was nice to see but didn’t really differ from other China Towns.
Następna na naszej liście czekała dzielnica Mission, miejsce ponoć ukochane przez hipsterów. Podzieliłem się tą informacją z Jerome’em, co sprawiło, że z miejsca go nie polubił. Nigdy tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się czy rzeczywiście była to hipsterska dzielnica bo zamiast zwiedzać, pojechaliśmy prosto do parku Corona Heights. Siedząc na szczycie wzgórza około 158 m npm i popijając najdroższe i najsilniejsze piwa w historii, podziwialiśmy niesamowitą panoramę miasta.
Next on our list was Mission district, apparently a place beloved by hipsters. I shared this information with Jerome what made him dislike it straight away. We never found out whether it was hipster or not as we cycled straight to, recommended by a friend, Corona Heights Park. Sitting on the top of the peak about 158 m above sea level and sipping the most expensive and the strongest beers ever, we were admiring an amazing panoramic view over the city. Slightly tipsy we cycled back to the hotel where I suffered from FOMO on a night out in San Francisco. Shame I was too tired to do anything about it.
Poniedziałek
Napa Valley
Mikroklimat San Francisco był naprawdę osobliwy. Przez większość naszego pobytu miasto spowite było mgłą jednak gdy tylko opuściliśmy San Francisco, naszym oczom ukazał się lazurowy kolor kalifornijskiego nieba. Z opuszczonym dachem, wiatrem we włosach i słońcem na twarzy zmierzaliśmy w stronę Doliny Napa. Nasza wizyta w tym popularnym regionie winiarskim oczywiście zobowiązała do picia wina. Nie można było tego problemu obejść i szczerze mówiąc nie chcieliśmy znaleźć sposobu na jego obejście. W miejscu o nazwie Oxbow Market w mieście Napa spróbowaliśmy trzech lokalnych win podanych z serami: Sav Blank z łagodnym kozim serem, super kwiatowa mieszanka odmian Napa z hiszpańskim serem, które były pełne owocowych smaków i bardzo dobre, a na koniec dość standardowe Chardonnay z łagodnym serem pleśniowym. Łatwo wchodziły te winka. Za łatwo!
Monday
Napa Valley
The microclimate of San Francisco was really peculiar. For most of our stay it was grim, cold and foggy but only 30 min away from the city we felt as if we were miles away. There was not a single cloud on the sky and top down was obviously a must. Enjoying the sun, we drove until we reached Napa town. Our visit in this popular wine region obliged us to drink wine. There was no way around it and to be honest we didn’t want to find a way around it. In a place called Oxbow Market we sampled 3 local wines served with matching cheese: Sav Blank paired with a mild goat cheese which were pretty blank, super floral blend of Napa varietals paired with a Spanish cheese which were full of fruity flavours and very good, and at the end fairly standard oak Chardonnay paired with mild blue cheese which were good but didn’t stand out too much. Flavoursome or not, they were definitely easy to drink – one should be careful with these.
Kusiło nas by odkryć więcej smaków Napy. Gdzieś wśród wzgórz i winnic odkryliśmy Napa Wine Company gdzie spróbowaliśmy różnych rodzajów czerwonego wina rozlewanego przez bardzo rozmowną i entuzjastyczną dziewczynę, która zdradziła nam nie tylko najważniejsze fakty na temat win tamtego regionu, ale także skróconą historię swojego życia. Dowiedzieliśmy się, że Napa Wine Company produkuje własne wino, ale także pozwala innym firmom winiarskim wykorzystywać swoje owoce do produkcji. Co tydzień Napa oferuje wina innych producentów, a nasze degustacje składały się zarówno z wina domowego, jak i innych win. Dowiedzieliśmy się również, że skład gleby w dolinie Napa różni się z miejsca na miejsce, a to z powodu lodowca, który uformował ten obszar pchając glebę podczas topnienia. To wyjaśniałoby, dlaczego dolina Napa nie jest znana z uprawy jednego rodzaju winogron.
Tempted to discover more wine flavours we drove aimlessly amongst hills and vineyards, until we found a place called Napa where we tried different types of red wine poured by a very chatty and enthusiastic girl who told us not only the most important facts about the wines but also a simplified story of her life. We learned that Napa wine company makes their own wine but also let other wine companies use their fruits for winemaking. Every week Napa wine company features different wine makers and our tasting consisted of both the house wine and other wines. We also got to know that the soil composition in Napa valley differs from place to place and that was because of the glacier that formed this area by pushing the ground while melting. That would explain why Napa valley is not famous for growing one type of grape.
Objazdówka po dolinie Napa była przyjemna zarówno dla podniebienia, jak i oczu. Gdzie nie spojrzeliśmy, przed nami rozciągały się winnice z soczystymi winogronami pokrywającymi okoliczne wzgórza. Widoki były oszałamiające, wina pyszne, ale, jak się później okazało, nie było to wszystko, co przygotowała dla nas Napa. Wieczorem poszliśmy na kolację do Bounty Hunter – miejsca, które dosłownie wywąchaliśmy wcześniej tego dnia w mieście. Nigdy w życiu nie jadłam tak dobrze przyprawionego wędzonego mięsa. Ono się dosłownie rozpływało w ustach. Uzupełnione butelką doskonałego lokalnego wina, dolina Napa naprawdę pokazała nam swoją najlepszą stronę.
Driving around Napa was both pleasing to the palate and the eyes. Everywhere we looked there were endless vineyards with its juicy grapes covering surrounding hills. The views were stunning, the wine delicious but, as we discovered later on, it wasn’t everything that Napa prepared for us. In the evening we went for dinner to Bounty Hunter – a place that we literally smelled earlier that day in Napa town. Never in my life I have eaten meat smoked and seasoned so well. It was falling apart and melting in my mouth. Topped up with a bottle of great local wine, Napa valley really showed us its best side.
Następny post z tej serii jest tutaj.
Next post from this series is here.