19-24 September 2016
Poniedziałek
Dolina Śmierci
Można by pomyśleć, że trasa do Doliny Śmierci (w Kalifornii) jest monotonna i nudna (droga przez większość czasu ciagnie sie jak makaron), dla mnie była ona jednak po prostu relaksująca. Zamiast martwić się o jadące z naprzeciwka samochody czy nieoczekiwane zakręty, mogliśmy skupić się na podziwianiu widoków i obserwować zmieniającą się scenerię. Soczyste i żywe kolory, które górowały w Santa Barbara, wraz z upływem drogi powoli zanikały, aż w końcu całkowicie przeszły w brąz, kość słoniową i beż, kiedy przejeżdżaliśmy przez, pokrytą skałami i suchą trawą, pustynię. Zaledwie godzinę drogi od Los Angeles musieliśmy zamknąć dach samochodu aby ukryć się przed bezlitosnym słońcem i nieznośnym upałem. Zepsuty samochód w 40 stopniach C wydawał się w tamtym czasie najgorszym koszmarem. Na szczęście nasz Mustang nas nie zawiódł i tuż przed zachodem słońca dotarliśmy do Centrum Turystycznego Doliny Śmierci, gdzie zapłaciliśmy $20 aby wjechać do parku. Dwie minuty później wspinaliśmy się po masywnych wydmach z naszą nową deską do bodyboardingu, którą kupiliśmy wcześniej tego dnia w Santa Barbara. Mimo ze „surfowanie” na wydmach nie poszło tak sprawnie, jak to sobie wyobrażaliśmy, to zdjecia z dechą wyszły całkiem przednio. Rozglądając się po bezkresie doliny nie mogłam się nadziwić widokowi ogromnych wydm na środku skalistej pustyni. No bo skąd one niby się wzięły? Dolina Śmierci jest pełna rzeczy trudnych do wytłumaczenia. Innym takim przykładem są na przykład ‘wędrujące kamienie’, których niestety nie zobaczyliśmy.
Monday
Death Valley
One may think that the drive up to Death Valley (California) would be monotonous and boring as the road is straight for most of the time but for me it was simply relaxing. Instead of worrying about the approaching cars or the unexpected corners, we were able to enjoy the views and admire the change of the scenery. The lush and vibrant colours that we found in Santa Barbara were fading slowly the further away we drove, until they turned brown, ivory and beige as we were passing by the, rock and dry grass covered, desert. Just 1 h away from Los Angeles we had to close the rooftop and hide from the merciless sun and unbearable heat. Broken car in 40 degrees C seemed like the worst nightmare. Luckily, ours didn’t let us down and just before the sunset we arrived at the Death Valley Visitor Centre where we paid $20 entrance fee to the NP. Two minutes later we were climbing up the massive sand dunes with our brand new body board that we bought earlier that day in Santa Barbara. Disappointingly, ‘surfing’ on dunes didn’t quite work out as well as we hoped. That unexpected failure baffled me a bit but not as much as the mere presence of sand dunes in the middle of the rocky desert. Where the hell did they come from?! Death Valley is full of things that are hard to explain, like the sliding rocks that unfortunately we didn’t get to see.
W drodze do Furnace Creek zauważylismy w oddali nieco zabarwioną ziemię. Zatrzymaliśmy się więc, żeby sprawdzić co to za dziwy. Okazało się, że były to płaty solne – zdaje się, że pozostałości po jeziorze, które istniało tam przed laty (czy też wieki).
On the way to Furnace Creek we pulled over to check out some lightly coloured ground seen in the distance. It turned out to be salt flats!
Długo po zachodzie słońca dotarliśmy w końcu do Pahrump (Nevada), gdzie mieliśmy spędzić noc. Bardzo żywo pamiętam dwie rzeczy z tego, wypełnionego kasynami, miasta. Pierwsze wspomnienie. Stacja benzynowa. Jerome poszedł zapłacić za benzynę, a ja zostałam w samochodzie. Opuszczony dach, bez kluczy. Nagle ktoś zaczął krzyczeć w moją stronę i, biorąc pod uwagę, że ludzie w USA mogą swobodnie biegać z bronią, byłam przekonana, że miała to być ostatnia noc mojego życia. Na szczęście nic się nie stało. Drugie wspomnienie dopełniło pierwsze. Przyjechaliśmy do naszego motelu/kasyna, a kiedy weszliśmy do recepcji, zobaczyłam tablicę informacyjną z napisem „ściereczka do czyszczenia broni”. Chyba nigdy w życiu nie czułam się mniej bezpiecznie.
Long after sunset, we finally made it to Pahrump (Nevada) where we were to spend the night. I remember very vividly two things from that casino-filled town. First happened at the petrol station. Jerome went to pay for petrol and I was left in the car, rooftop down, without the keys. Suddenly someone started shouting towards my direction and, given that people in the US are allowed to run around freely with guns, I was convinced that that would be the last night of my life. Luckily, nothing happened. Second thing topped the first one up. We arrived at our motel/casino and just when we entered the reception I saw an information board saying ‘gun cleaning cloth’. Never in my life I felt less safe.
Wtorek
Park Narodowy Zion
Wygląda na to, że dosłownie uciekliśmy z Pahrump, bo według moich notatek, obudziliśmy się o 5 rano i wyjechaliśmy (musiałam wymazać z pamięci to przerażające wspomnienie, ponieważ naprawdę nie pamiętam tego poranka). Ogólnie chodziło o to aby dotrzeć jak najwcześniej do Parku Narodowego Zion w Utah (no i uciec z Pahrump). Tak też zrobiliśmy. Po 4 godzinach jazdy znaleźliśmy kemping, rozbiliśmy namiot i wybraliśmy się na wycieczkę. Jakby mało nam było wrażeń po wspinaczce na najbardziej przerażającą skałę Half Dome w Yosemite, postanowiliśmy kontynuować temat włos jeżących wędrówek i zaatakować tzw. szczyt Angels Landing. Znana wcześniej jako Świątynia Eolowa, była to formacja skalna o wysokości 454 m, zakończona na szczycie szlakiem urozmaiconym przez liczne ostre spadki i wąskie ścieżki. To nie była najtrudniejsza trasa według systemu dziesiętnego Yosemite (3/5), ale uważa się, że upadki z tego szlaku mogą być śmiertelne. Ta ‘niewielka niedogodność’ została nam wynagrodzona na szczycie najbardziej niesamowitym widokiem, jaki oferował park Zion.
Ten piękny dzień świętowaliśmy pysznymi żeberkami BBQ. Mniam!
Tuesday
Zion NP
It seems like we literally run away from Pahrump, as according to my notes, we woke up at 5 am and left (I must have erased that horrific memory from my brain as I really can’t remember that morning). It was for a good reason though as we tried to get to the Zion NP (Utah) as early as possible (and escape Pahrump). And so we did. After 4 h drive we found a campsite, pitched our tent and went for a hike. As if summiting the most scary rock (Half Dome) in the Yosemite wasn’t enough, we decided to continue the theme of hairy hikes and attack Angels Landing. Known previously as the Temple of Aeolus, it was a 454 m tall rock formation, finished at the top with a strenuous trail that was lined with numerous sharp drops off and narrow paths. It wasn’t the most difficult hike according to the Yosemite Decimal System (3/5) but falls could easily be fatal. That small inconvenience was rewarded at the top of the rock with the most amazing view that the Zion NP had to offer.
We celebrated that beautiful day with some delicious BBQ ribs. Yum!
Środa
Wielki Kanion (Arizona)…
…był ostatnim parkiem narodowym na naszej wakacyjnej trasie. Biorąc pod uwagę, że najczęściej odwiedzany Południowy Brzeg znajdował się cztery godziny drogi od miejsca naszego pobytu i wymagał nadłożenia trasy, zdecydowaliśmy się na Północny Brzeg kanionu, do którego udało nam się dotrzeć w ciągu dwóch godzin. Mimo że deszcz nas jakoś specjalnie nie oszczędzał, widoki na trasie do Wielkiego Kanionu urozmaicały nam podróż. Zaraz po wyjeździe z parku Zion podziwialiśmy formacje skalne ozdobione najbardziej niesamowitymi wzorami. Dalej na Płaskowyżu Kaibab, poprzedzającym wjazd do Wielkiego Kanionu, zachwycaliśmy się rozciągającymi się po horyzont lasami, zasnutymi przez mgłę. Wszystko, co do tej pory widzieliśmy, było tak oszałamiające, że nie sądziłam, że cokolwiek jeszcze mogłoby zrobić na mnie wrażenie. Zwłaszcza po pobycie w Parku Zion. Och, jak bardzo się myliłam…
Oczywiście widziałam wcześniej Wielki Kanion. Nie osobiście, ale widziałam go wiele razy, czy to na zdjęciach, czy w filmach. Zawsze wyglądał on niesamowicie, ale nie aż TAK niesamowicie, nigdy więc w pełni nie rozumiałam jego popularności. Ale w momencie, gdy stanęłam na skraju Wielkiego Kanionu i zobaczyłam go po raz pierwszy na własne oczy, zrozumiałam wszystko w jednej chwili. To miejsce było nie do opisania! Po prostu nie można uchwycić jego ogromu, piękna, spokoju czy wyjątkowości na zdjęciach, obrazach albo filmach. To miejsce, które należy zobaczyć osobiście.
Północny Brzeg nie był jakoś specjalnie zatłoczony gdy do niego dotarliśmy i zakładam, że nigdy nie jest, ponieważ przyjmuje tylko 10% wszystkich odwiedzających Wielki Kanion. Zdecydowana większość turystów odwiedza Południowy Brzeg, który ma o wiele więcej punktów widokowych i jest otwarty przez cały rok, w przeciwieństwie do Północnego Brzegu, który jest niedostępny zimą. Dzieje się tak dlatego, że wzniesienie płaskowyżu Kolorado jest nierówne, a płaskowyż Kaibab, który jest przedzielony Wielkim Kanionem, jest wyższy o około 300 m na północnym obrzeżu niż na południowym. W konsekwencji Północny Brzeg otrzymuje więcej opadów deszczu i śniegu, które przyczyniają się zimą do zamykania prowadzących do niego dróg. Dla nas fakt, że staliśmy na wyższym brzegu oznaczał że mogliśmy zobaczyć bezkres południowej części płaskowyżu po drugiej stronie kanionu. Widok był spektakularny! Fajną opcję dla zmarzlaków oferował Grand Canyon Lodge zbudowany w 1928 roku na klifie Bright Angel Point. Z zacisza salonu tego wspaniale położonego hotelu można było podziwiać kolorowe skały kanionu. Ponieważ na zewnątrz było dość zimno, doceniłam możliwość ukrycia się w ciepłym miejscu i oglądania wszystkiego przez ogromne okna. Niestety, właśnie w tym momencie gdy chciałam zrobić zdjęcie, chmury zasłoniły widok.
Tamtą noc spędziliśmy w Lesie Narodowym Kaibab. Było to najtańsze do tej pory miejsce noclegowe (poza spaniem w samochodzie w pobliżu Morro Bay, o którym wspomniałam w tym poście), ponieważ las Kaibab był miejscem, w którym można było uprawiać tzw. „rozproszony kemping”. Oznaczało to, że mogliśmy obozować w dowolnym miejscu lasu (za darmo) co jest często zakazane np. ze względu na możliwość wzniecenia pożaru. Może brakowało udogodnień takich jak toalety czy prysznice ale i tak, a może właśnie dzięki temu, było naprawdę super!
Wednesday
Grand Canyon (Arizona)…
…was the last National Park on our holiday itinerary. Given that the most visited South Rim was four hours away and required a huge detour, we opted for the North Rim which we managed to get to within two hours. The drive up to Grand Canyon was amazing, even though the rain didn’t spare us. On the way we got to marvel at the rock formations decorated with the most incredible patterns and the Kaibab Plateau preceding the entry to the Grand Canyon that was surrounded by the forests obscured by fog and brighten up by the yellow-turning leaves. Everything that we had seen so far was so stunning that I actually didn’t think anything else could have impressed me. Especially after seeing Zion Park. Oh, how wrong I was…
Obviously I had seen Grand Canyon before. Not personally but I saw it many times, be it in the pictures or in the movies. It always looked amazing but not THAT amazing so I never fully grasp its popularity. But the moment I stood at the rim of Grand Canyon and saw it for the very first time with my own eyes, I understood everything in an instant. That place was indescribable! It was simply not possible to capture its enormity, beauty, calmness or uniqueness in pictures, paintings or films. It’s a place to be seen in person.
The North Rim wasn’t particularly busy when we arrived and I assume that it’s never busy as it receives only 10% of all park’s visitors. The vast majority of tourists visit the South Rim which has many more view points and is open all year round, unlike the North Rim. The reason for it being the road closures during winter time. This is caused by the altitude – the uplift of the Colorado Plateau is uneven, and the Kaibab Plateau that Grand Canyon bisects is over one thousand feet (300 m) higher at the North Rim than at the South Rim. Ultimately, North Rim gets more rain and snow. The fact that we were standing on the higher rim also meant that we were able to see the plateau on the other side of the canyon. The view was spectacular! Great experience was also offered by the Grand Canyon Lodge built in 1928 at the cliff of Bright Angel Point. Since it was quite cold outside, I appreciated the opportunity to hide in a warm place and admire the colourful rocks of the canyon from the comfort of the lounge. Unfortunately, just when I wanted to take a picture, the clouds obscured the view.
That night we spent in the Kaibab National Forest. It was the cheapest accommodation so far (apart from sleeping in the car close to Morro Bay that I mentioned in this post) as Kaibab NF was the first place that we found where ‘dispersed camping’ was allowed. It meant that we were allowed to camp anywhere in the National Forest outside of a developed campground for free. Maybe we were lacking amenities like toilets or showers but it was awesome regardless!
Czwartek
Powrót do cywilizacji! W końcu nadszedł czas na Las Vegas (Nevada) czyli, moim zdaniem w tamtym czasie, miasto absurdu. Nie rozumiałam fascynacji hazardem i wydawało mi się to całkowicie śmieszne. Dopóki nie spróbowałam i nie wygrałam moich pierwszych $7… Popijając nieprzerwaną dostawę darmowych drinków, udało mi się pomnożyć mój $1 banknot siedem razy w ciągu kilku minut! No jak to nie jest świetne, to ja nie wiem co jest! Niestety, kilka minut później moje $7 zniknęło. No cóż… łatwo przyszło, łatwo poszło.
Thursday
Back to civilisation! It was finally time for Las Vegas (Nevada), in my opinion at that time, a city of absurd. I hadn’t understood the fascination with gambling and it seemed to me totally ridiculous. Until I tried and won my first $7… Sipping a continuous supply of free drinks, I managed to multiply my $1 note seven times within minutes! How cool is that?! Unfortunately, few minutes later, my $7 was gone. Oh well… easy comes, easy goes.
Piątek
W Las Vegas jest kilka opcji spędzania czasu w ciągu dnia. Można usiąść w kasynie i nie zobaczyć nawet jednego promienia słońca. Można popijać kolorowe koktajle i cieszyć się rytmicznymi dźwiękami muzyki granej przez DJ-a na imprezie przy basenie. Albo można całkowicie uciec z miasta i zwiedzić jego otoczenie. Na przykład Narodowy Obszar Ochronny Red Rock Canyon. Zrobiliśmy to ostatnie i nadal uważam, że była to najlepsza opcja spośród trzech.
Hazard w kasynie i mini wycieczka do Red Rock Canyon były fajne, ale nie były to największe atrakcje Las Vegas, przynajmniej dla mnie. Bardziej jarałam się przedstawieniem Cirque Du Soleil, o którego zobaczeniu marzyłam dosłownie od lat. Cirque Du Soleil występuje na całym świecie, ale jest jedno takie ‘show’, które można zobaczyć tylko i wyłącznie w Vegas. „O” to pokaz wodny, w którym „światowej klasy akrobaci, zsynchronizowani pływacy i nurkowie tworzą zapierające dech w piersiach wrażenia”. ‘O’ odgrywane jest na specjalnie zaprojektowanej scenie teatru Bellagio, jednego z najbardziej znanych hoteli w Las Vegas. Oczywiście postanowiliśmy zobaczyć właśnie to przedstawienie. Występ był wspaniały!
Friday
When in Las Vegas there are few options to spend the time during the day. One may sit in the casino and not even see a single ray of sun. One may sip colourful cocktails and enjoy the rythmic sounds of the music played by a DJ at the pool party. Or, one may escape the city entirely and explore its surroundings. For example, the Red Rock Canyon National Conservation Area. Yep, that’s what we did and I still think it was the best option out of the three.
Gambling in the casino and the mini trip to the Red Rock Canyon was fun but they weren’t the biggest attractions of Las Vegas, at least not to me. What I was more excited about, was the Cirque Du Soleil show that I had been dreaming of for years. Cirque Du Soleil performs around the world but there is one show specific to Las Vegas only. ‘O’ is an aquatic show where ‘world-class acrobats, synchronized swimmers and divers create a breathtaking experience’ in the theatre of, one of the most famous hotels in Las Vegas, Bellagio. Obviously we chose to see that one. The performance was magnificent!
I to był koniec naszej dwutygodniowej podróży po najbardziej niesamowitych parkach narodowych USA. Udało nam się zobaczyć tak wiele a to wciąż tylko ułamek tego, co ma do zaoferowania amerykańska ziemia. Już zacieram ręce na więcej!
And that was the end of our two-week road trip around the most amazing national parks of the USA. We saw so much and I can’t believe that it’s only a fraction of what the american land has to offer. I can’t wait to explore more!